- Na naszym podwórku
- 15 września, 2020
- Trek
Alicja Pyszka – Bazan: Walka między strefami Jeszcze zanim wystartowałam w pierwszych w życiu zawodach, dowiedziałam się od Ani- mojej Trenerki - że start na Ironman Gdynia będzie najważniejszym startem w roku.
Prognozy dla Gdyni na dzień startu – zaplanowany był tylko sprint w sobotę 05.09.2020 – nie były korzystne. Deszcz i ciągłe opady przez cały mój start…. Do Gdańska poleciałyśmy z Sarką samolotem. Jacek ze sprzętem musiał jechać samochodem. To był czwartek.
Malbork
W sobotę, w Malborku odbywały się inne zawody połączone z Mistrzostwami Polski na długim dystansie. Jak się okazało Firma Labo Sport włączyła je do cyklu Garrmin Triathlon, a ponieważ w tym cyklu startowałam dwukrotnie w Ślesinie i w Nieporęcie (wygrywając na dystansie 1/4 i mając jeszcze zaplanowany start w Płocku, w ramach tego samego cyklu) pojawiła się myśl, że jeśli wystartuję w Malborku, to wygram cały cykl. W głowie zaczęły się dylematy tym większe, że w Malborku swój start zapowiedziały zawodniczki z którymi chciałam się zmierzyć. Moja trenerka- Ania Halska sugerowała start w Malborku, mój mąż nie wiedział, jak się nazywa, córeczka myślami była w wesołym miasteczku, które zobaczyła w Gdyni w okolicach Skweru Kościuszki a ja w Piątek o godz. 13 nie wiedziałam co zrobić. I tak po wielu refleksjach myślę sobie, że o starcie w Gdyni zadecydowała atmosfera tego przedsięwzięcia. Międzynarodowe towarzystwo na starcie, super organizacja i prestiż imprezy.
Nie wsiadam na rower w deszcz
Prognozy pogody konsekwentnie pokazywały deszcz. Nie jestem doświadczoną kolarkę, na rowerze jeżdżę od listopada ubiegłego roku. Strach przed jazdą w deszczu był nie do ogarnięcia. Jacek sugerował zejście z trasy po wodzie, jeśli podczas roweru będzie lało. Fakt, następnego dnia – w niedzielę – miałam zaplanowany start na dystansie 1/4 w Serocku i dlatego w Gdyni wybrałam krótszy dystans. I chyba wtedy pojawił się w mojej głowie pomysł startu w niedzielę w 70.03 Ironman. To było tak szalone, że sama nie mogłam w to uwierzyć. Zrobię Sprint, wejdę do wody, jeśli będzie padać, to nie wsiadam na rower – odpuszczam – prognozy na niedzielę były dobre więc startuję w niedzielę na dystansie 1/2. To nic, że w ogóle nie jestem przygotowana, to nic, że moje treningi biegowe tygodniowo nie przekraczały dystansu 21 km czyli dystansu, który miałam przebiec niedzielę, to nic, że jest to szaleństwem….
Halska mówi, że będzie ciężko, ale startuj. Kuba Krzyżak, który nam dzielnie towarzyszył, wspierał i pomagał mówi „…A co masz do stracenia, dasz radę…”
I tak w mojej głowie zaczęła się prawdziwa rewolucja. Jest piątek, godz. 16, jestem w drodze do strefy zmian ze Speedem, w ogóle nie myślę o sobotnim sprincie. Myślę o tym, co mogę zrobić, żeby choć trochę przygotować się do 1/2 w niedzielę.
Zadzwoniłam do Tadzia Sowińskiego, który prowadzi mnie żywieniowo. Usłyszałam tylko „…Będziesz musiała jechać na duże zakupy, zaraz biorę się do roboty…”
Po wyjściu ze strefy cały czas był piątek
Jutro sprint, Sara zobaczyła wesołe miasteczko, Jacek głodny a ja myślami na 78 kilometrze trasy rowerowej Ironman Gdynia 1/2. Mówię sobie – No nic laska, trzeba złapać to wszystko w garść i nie pękać… Dasz radę! Dodatkową motywacją było miejsce na MŚ. Pojechaliśmy do apartamentu, nakarmiłam rodzinę, później wpadli goście i jakoś do 21szej czas mi przeleciał. Kiedy położyłam się do łóżka i zamknęłam oczy pomyślałam „…. Coś Ty dziewczyno wymyśliła…”. Głowa czuwała do około 2giej w nocy i chyba w końcu zasnęłam.
Pokonać strach
Sobota. Pobudka o 6:15 bo do 7:30 raz jeszcze musiałam wejść do strefy zmian zostawić buty (bałam się, że w nocy będzie padać i zamokną), bidony z wodą i jedzenie. do 10tej nie padało. Mój start zaplanowany na około 12stej. 11.45 do gry wchodzi deszcz. Plan z Jackiem ustalony. Wchodzę do wody, płynę 750 metrów, wychodzę – leje – schodzę z trasy a przede wszystkim nie wsiadam na rower! Mimo niemałych fal płynęło mi się dobrze. wybiegłam z Bałtyku, pierwsza po dwóch osobach ze sztafet.
Biegnę obok Jacka w kierunku roweru a on krzyczy „…. Leje, złaź z trasy, nie wsiadaj na rower!…”
Przebiegłam koło niego z lekkim uśmiechem na twarzy a w środku walczyłam ze swoim strachem przed panującą aurą. Mam dobrą pozycję, po wodzie pierwsza, może jakoś dojadę…. zdjęłam piankę, założyłam kask i jazda do przodu. Deszcz nie ustawał, ale jak wyjechałam z kostki brukowej na równy asfalt, nie było tragedii. Naturalnie zwalniałam na zakrętach tylko w chwili podjazdów – kiedy za mocno naciskałam na pedał – tylne koło wariowało. Sporą część trasy przejechałam na czasówce w górnym chwycie – strach tego dnia miał naprawdę wielkie oczy. Kiedy zsiadłam z roweru odetchnęłam z ogromną ulgą, strach i obawy ustąpiły niemal natychmiast i nawet po raz pierwszy się ucieszyłam, że wciąż pada deszcz. Będzie mi się dobrze biegło… pomyślałam i ruszyłam przed siebie.
I stało się! Sprint popłynęłam 10,59′, rower 20,5 km w 33,52′ i bieg 5 km w 18,33′ + strefy zmian co łącznie dało czas 1,08’38”, 8 miejsce open na wszystkich startujących i pierwsze open wśród kobiet… WYGRAŁAM!
Wypoczynek? Nie dziś…
Ale radość trwała krótko. Niemal natychmiast powróciły myśli o niedzielnym dystansie. Potężnych do przepłynięcia, przejechania i przebiegnięcia odległościach, o debiucie… Z drugiej strony, cel. Trudny, o ile niemożliwy do osiągnięcia, ale światełko w tunelu było i trochę mnie w oczy raziło. Miejsce na Mistrzostwach Świata w USA! Po raz 14sty zwarłam pośladki i rozpoczęłam planować resztki soboty. Niestety nawet nie było czasu na wypoczynek, ponieważ rower ze strefy zmian mogłam odebrać dopiero od 16stej. Następnie regeneracja ramy, smarowanie łańcucha, montaż dodatkowych koszyków na bidony, oklejenie w nowe startowe numery i ponownie strefa zmian… O 18stej dotarłam do pokoju, Sara oczywiście głodna (apetyt po Mamie), Jacek na szczęście pojechał z Krzyżakiem do knajpy i w między czasie ogarnął masera. Przesympatyczny Bartek przyjechał do naszego pokoju, nie miał ze sobą łóżka więc następne 50 minut leżałam na podłodze i Bartek maser już sympatyczny nie był. Dużo bolało, ale najważniejsze jest to, że pomogło. Trochę pomogło. Katering, który dojechał ratował mi życie, ale i tak sporo posiłków musiałam dorobić. Sarka była grzeczna! To pomagało, i to bardzo.
Wyścig w głowie
Kiedy nastał wieczór – godz 22 – uświadomiłam sobie, że w niedzielę startuję o 7:40 ale do strefy zmian mogę wejść do 6.30. A wejść tam musiałam, bo przecież buty, bidony, jedzenie, poukładać to wszystko …. to trwa! U mnie szczególnie długo, bo emocje cały czas zaburzały mój tok funkcjonowania. Moja głowa była w kilku miejscach naraz. Nastawiłam zegarek na godz. 5 rano i zgasiliśmy światło. Sarka spała, Jacek padł wycieńczony bieganiem między poszczególnymi miejscami, gdzie mógł mi powiedzieć cokolwiek choć i tak niewiele do mnie docierało. A ja nic. Zamiast snu planowałam, jak dotrwać do końca, jak przeżyć do mety i ukończyć pierwszą w życiu połówkę…. Planowałam do 2giej w nocy. Podobnie jak w noc poprzednią. A może to w Gdyni tak chadza się spać. W każdym razie, kiedy rano zadzwonił budzik nie drgnęłam. Miałam siłę nacisnąć drzemkę, ale nie wstałam. Czujny mąż – naładowany nie mniej niż jego szalona żona – nie miał jednak litości i ściągnął mnie z łóżka.
Poranek przed startem
Ogarnęłam się dość szybko, wzięłam na ramię plecak z całym asortymentem do strefy zmian, w drugą rękę worek z pianką i okularami i ruszyliśmy do podziemnego garażu. Postawiłam plecak przy bagażniku, piankę wrzuciłam na tylne siedzenie i wsiadłam na miejsce pilota myśląc „po co mi to wszystko”? Dość sprawnie dojechaliśmy prawie pod strefę zmian (miła para pracowników ochrony), zegarek wskazywał godzinę 6stą. Wysiadam, otwieram bagażnik i moje serce zaczęło bić 6 razy szybciej. „…Jacek, gdzie włożyłeś plecak?…”. „…Jaki plecak, Ty go niosłaś…” Reszta nie nadaje się do cytowania, w każdym razie umówiliśmy się, że rozstaniemy się w zgodzie. Wskoczyliśmy w biegu do samochodu Marty – naszej sąsiadki z Tychów (raz jeszcze dziękuję za użyczenie) – i pod prąd, między płotkami popędziliśmy do hotelu. Pod strefę zmian – po raz drugi tego poranka – podjechaliśmy o 6:09.
Udało się zdążyć choć w tym chaosie oczywiście zapomniałam zamontować na rower licznik, ale jeśli był rower, coś do picia i buty do biegania to sobie pomyślałam – Dasz radę Kobito.
O 7:15 byłam już w piance i mimo przebijającego się słoneczka – ciepło mi nie było. Temperatura 13 stopni, Bałtyk 16. Pocieszał mnie jednak fakt, że podobne temperatury mają wszyscy, więc bez większego focha ruszyłam dzielnie na start w mojej pierwszej w życiu połówce Ironmana, w moim pierwszym w życiu sezonie w triathlonie.
W wirze współzawodnictwa
Woda rzeczywiście była zimna, ale dobrze mi się płynęło. Wyszłam z wody w czubie. Podczas drogi z wody do strefy zmian Jacek krzyczał, że popłynęłam w tempie najlepszych Polskich zawodniczek PRO więc gnałam dalej. Rower czekał w tym samym miejscu, w którym go zostawiłam rano. Założyłam kask i głaszcząc go czule po siodełku powiedziałam „…Twoja kolej stary…” Drogi były suche i choć jechałam przez cały czas sama, jechało mi się dość dobrze. Nie forsowałam tempa od samego początku oszczędzając siły. I nie miałabym więcej nic do napisania, gdyby nie mały incydent na 60tym kilometrze.
Guma…
Coś co jest wciśnięte między oponą a ramą koła… Coś co się pompuje…. Ten drobny szczegół kosztował mnie 16 minut. Ale też nie ma tego złego! Wylałam wszystkie łzy, skorzystałam z toalety w przydrożnym rowie, uzupełniłam węgle i płyny i po szybkiej zmianie opony ruszyłam do przodu. Towarzyszyła mi tylko jedna myśl. Miejsce na MŚ poszło się… Kiedy dojechałam do strefy zmian Jacek krzyczał „…3 minuty do pierwszej, 1,30 do drugiej, Dawaj do przodu, dogonisz je…” Wybiegłam z bidonem, uzupełniłam płyny i ruszyłam przed siebie.
Czy może być piękniej?
Pierwsze 12 km przebiegłam w tempie 4,07 a później nastała ciemność. Było mi ciężko. Oczywiście wiedziałam doskonale, że to konsekwencja braku przygotowań. Zwolniłam na 4.40 później raz jeszcze przyśpieszyłam co łącznie dało mi 1h 33′ 17″ w biegu, rower 2h 45′ 03″ minus około 16 minut na gumę, pływanie 28′ 53″ a całość w debiucie pokonałam w 4h 55′ 07″. W klasyfikacji open amatorek byłam 3cia biorąc pod uwagę awarię. Gdyby nie szkło w oponie byłabym pierwsza. Na szczęście wygrałam w swojej grupie wiekowej i tym samym dostałam się na MŚ! Czy może być piękniej? Dlatego schematy nie zawsze są zasadne, czasami musimy je łamać bądź naginać. Czasem warto a nawet trzeba wyjść po za strefę komfortu i zmierzyć się z samym sobą.
W drodze powrotnej zjadłam mnóstwo wszystkiego i gdyby nie statuetka i obtarte stopy, po połówce Ironmana nie byłoby śladu.
About the Author: Trek
Nasza misja: tworzymy tylko produkty, które kochamy, oferujemy wyśmienitą obsługę oraz gościnność i zmieniamy świat na lepszy namawiając ludzi na przesiadkę na rower.