Tekst i zdjęcia: Miłosz Kędracki
Większość teamów światowego DH to zarządzane przez specjalistów grupy, porównywalne do cyrkowych trup. Ich organizatorzy szukają sponsorów albo wręcz są wynajmowani do prowadzenia zespołów. To wygodne i efektywne — zmiana sponsora nie jest problemem, a zleceniodawca nie oczekuje lojalności. W razie zmiany planów używany sprzęt się wymienia na nowy, zbędny ekwipunek się złomuje, logotypy zastępuje się aktualnymi i karawana toczy się dalej.
Ale sport wyczynowy to nie tylko czysty marketing. Pierwiastek rozwoju produktu jest bardzo ważny — zwłaszcza dla ambitnych marek myślących o konkurencyjności. W takim wypadku potrzeba czegoś więcej.
Szczyrk, 19 maja 2025 roku. Zimny deszcz łomocze z uporem nawet w boczne ściany namiotu. Mówi Andrew Shandro:
–„2019 to był rok, w którym Trek Racing Team po raz pierwszy zarządzany był przez wewnętrzny dział Treka. Wcześniej działaliśmy na zasadzie outsourcingu – program był prowadzony przez inne osoby. Zarząd podjął decyzję o wprowadzeniu programu wyścigowego pod swój dach, żeby mieć zespół fabryczny z prawdziwego zdarzenia. Dotyczyło to także zespołów XC i Enduro”.
Shandro to jedna z legend kanadyjskiej sceny MTB – zawodnik, który jeszcze w latach 90. triumfował w Pucharze Świata w downhillu i kilkakrotnie zdobywał tytuł mistrza Kanady. Najpierw jeździł dla Kony, ale potem trafił do Treka, gdzie był kluczową postacią – nie tylko jako zawodnik, ale także jako doradca przy rozwoju rowerów.
Po zakończeniu kariery wyścigowej został jednym z pionierów freeride’u, pojawiając się w kultowych filmach rowerowych. Następnie stworzył C3 (Complete Cycling Concepts) – firmę specjalizującą się w organizacji obozów treningowych i szkoleń rowerowych, takich jak słynne Summer Gravity Camps w Whistler.
Shandro pełnił kluczową rolę w Trek Factory Racing jako mentor, menedżer i łowca talentów. Był jednym z architektów sukcesu teamu w erze, gdy freeride i downhill zyskiwały profesjonalny wymiar. To właśnie Shandro dostrzegł potencjał w młodziutkim Brandonie Semenuku, zapraszając go do zespołu jeszcze jako nastolatka. Dzięki jego wsparciu i mentoringowi Semenuk wyrósł na jednego z najbardziej utytułowanych riderów w historii freeride’u.
Pomagał też rozwijać kariery Brook’a MacDonalda, Finna Iles’a, Casey Brown czy Emily Batty. Nadawał strukturę całej ekipie i łączył zawodników z inżynierami Treka w celu rozwijania sprzętu wyczynowego najwyższej klasy. Dzięki jego wizji Trek Factory Racing stał się nie tylko zespołem sportowym, ale kreatywną kuźnią talentów i innowacji w MTB.
– „Wszystko jest ewolucją” – mówi do mnie Andrew Shandro. Ale konia z rzędem temu, kto słyszał, żeby ktoś kiedyś powiedział do niego po prostu: „Andrew”. Kiedy idzie przez zalany deszczem parking Szczyrkowskiego, słychać tylko: „Hi, Shandro”, „Whassup, Shandro?”. Wszyscy odwracają się w jego kierunku z respektem i szacunkiem.
Wreszcie, w padoku, uchyla połę namiotu przy gigantycznej ciężarówie obklejonej logotypami Trek i wchodzi do swojego królestwa.
Ewolucja
„Ewolucja postępowała i dziś, w 2025, mamy znów program dla młodych. Można powiedzieć, że wchłonęliśmy Union Team, bo wcześniej identyfikowaliśmy go jako nasz program rozwojowy” – mówi Shandro.
Trek pełnił w Union Team rolę oficjalnego partnera i dostawcy sprzętu. Wspierał zespół, dostarczając rowery i techniczne wsparcie, co pozwalało zawodnikom korzystać z najnowszych technologii i sprzętu na najwyższym poziomie. Trek pomagał również w rozwoju drużyny, umożliwiając dostęp do profesjonalnej infrastruktury i know-how, co miało kluczowe znaczenie dla sukcesów zespołu w wyścigach.
Po czterech latach działania, założony przez Joe Bowmana jako projekt non-profit mający na celu wsparcie młodych, utalentowanych zawodników, Union zakończył swoją działalność z powodu zmian w regulaminie wyścigów i pikujących w kosmos kosztów operacyjnych.
– „Nie mogliśmy tego tak zostawić” – dodaje Shandro. – „Tym bardziej, że sami byliśmy w trakcie przebudowy naszego pucharowego programu. To były kwestie związane z logistyką, wydatkami itd. Kiedy Union zniknął, 'przetopiliśmy’ niektórych członków w nową strukturę.”
Na przełomie 2024–2025 roku Trek Racing Team przeszedł gruntowną restrukturyzację. Zespół opuścili czołowi zawodnicy. Takie rzeczy, owszem, zdarzały się w historii innych teamów, jednak mówiło się wówczas o odcięciu wręcz od wcześniejszych sukcesów. Bo wśród zawodników Trek Factory Racing w 2025 roku zabraknie etatowego wicemistrza Pucharu Świata i wicemistrza Europy Bodhiego Kuhna. Nie pojawi się także Mistrz Świata Elity z Leogangu w 2020 i dominator Pucharu Świata ze Snowshoe (2021), czyli Reece Wilson, ani wciąż aktualny Mistrz Świata Elity DH, Mistrz Europy z 2021 roku i szesnastokrotny medalista w Pucharach Świata – Loris Vergier. I to się wszystko zgadza, jednak Shandro z dużą skromnością nie wspomina o tym, że największe osiągnięcia wymienionych zawodników przypadły na czas ich współpracy z TFR…
Nowa energia
Kiedy mam okazję rozmowy z nowymi zawodnikami Trek Factory Racing, wszyscy są spięci debiutem. W Szczyrku odbywa się przecież pierwsza, tegoroczna runda Pucharu Świata, a większość z nich po raz pierwszy będzie ścigać się pod skrzydłami zespołu prowadzonego przez Shandro i Ryana Gaula. Ten ostatni częściej posługuje się nikiem „Ar Dżi”, choć jest przecież menadżerem zespołu.
Siedzimy w sali narad, zorganizowanej pod gigantycznym namiotem, przytulonym do jeszcze większej ciężarówki teamowej. Deszcz leje jak w puszczy tropikalnej – różni się tylko temperatura, bo oscyluje w okolicy zera – więc wszyscy szczelnie opatulili się w wodoodporne i puchowe kurtki. Lachlan Stevens-McNab ani na moment nie zdejmuje kaptura ani wełnianej czapki z logo Monstera. Buja się na krześle i kompulsywnie podrzuca piłkę do rugby, symboliczną w tym wypadku jak haka, taniec wojowników Nowej Zelandii.
Piegowatemu Ollie Daviesowi spod kaptura wystaje tylko ściorany daszek basebolówki i rudawe kędziory, ale mimo tego jego twarz rozjaśniona jest najprawdziwszym surferskim uśmiechem, wprost z Australii. Sacha Earnest, rodaczka Lachie, wygląda, jakby śpieszyła się, żeby jeszcze przed lekcjami w pierwszej klasie liceum porozmawiać z psiapsi – i jest w tym doprawdy urocza.
Mający zaledwie 18 lat Chris Hauser patrzy poważnie i pozostaje w totalnym bezruchu, aż się go wywoła do odpowiedzi. Wtedy ożywają mu oczy, pojawia się ściśle okiełznana gestykulacja i z bezbłędnym amerykańskim akcentem odpowiada precyzyjnie i teflonowo – zawodowiec. Pracuje nad tym od 18 lat, kiedy mama, mistrzyni Włoch w trialu motocyklowym, posadziła go na mikromotorku po raz pierwszy. Skazany na puchary.
Moją uwagę zwraca przede wszystkim fakt, że są bardzo młodzi. Podkreśla to fakt, że Matt Walker, zwycięzca Pucharu Świata z 2020 r., mając dziś zaledwie 25 lat, jest najstarszym członkiem zespołu!
Nieelegancko pytam w jego nieobecności, czy traktują go bardziej jak ojca, czy jak brata, i Sacha ze śmiechem wali na oślep:
– „Oh no! Zdecydowanie nie jest wystarczająco stary na ojca, więc zdecydowanie jak brata. Starszego brata.”
Wszyscy wybuchają śmiechem i dorzucają:
– „Mógłby być moim bratem, Matt to spoko koleś” – mówi Lachie, a Ollie dodaje:
– „Nie jest nawet stary, wciąż ma tylko 25 lat.”
Bariera pęka i widać, jak bardzo oni cieszą się, że są tu, w tym namiocie, właśnie w tym składzie. Wszystko zeszło się dla nich idealnie. Tu i teraz.
Ready?! 5, 4, 3, 2, 1…
Zdecydowanie Sacha Earnest jest w tym gronie najmniej śmiała. Trudno się dziwić – w tym roku po raz pierwszy wystartuje w Elicie i to z bardzo niewygodnej pozycji liderki i dominatorki zawodów dla Juniorów. Urodziła się 25 maja 2006 roku, co oznacza, że obecnie ma 19 lat i pochodzi z Nowej Zelandii. Pytam o jej idoli z dzieciństwa, o plakaty w pokoju… Okazuje się jednak, że nie jest to zahukane dziewczę.
– „Ja też zaczęłam od BMX-a” – przekrzykuje kolegów, patrząc świdrującym wzrokiem spod długich rzęs Sacha Earnest – „ale nie miałam na ścianie plakatów. Jednak podziwiam Marianę Pajon, zwaną królową BMX. Mam w teamie Trek Factory Racing najdłuższy staż, widzisz, jak tu się ciężko przebić.” Mówi z wyraźnym sarkazmem zawodniczka Elity i obdarza wszystkich wspaniałym uśmiechem. Zahaczam więc o nastrój, jaki panował w poprzednim sezonie, i czym różni się dzisiejsza atmosfera w TFR. A niezrażona Sacha odpowiada:
– „O! W zeszłym roku było rzeczywiście inaczej. Z większą rezerwą, nieco dziwnie, każdy był dla siebie. Spotykaliśmy się, ale nie tworzyliśmy zgranej ekipy.”
– Ale czy powodem była wyniosłość pozostałych członków, czy twoja nieśmiałość? – dopytuję.
– „Szczerze mówiąc, to ja byłam onieśmielona sportowcami na tak wysokim poziomie, z taką liczbą zwycięstw na koncie” – odpowiada Sacha Earnest. – „Pamiętaj o barierze wieku i fakcie, że byłam pierwszoroczniaczką, startującą w kategorii juniorskiej, i zwyczajnie nie wiedziałam, jak się zachować.” Posyłając kolejny uśmiech swoim kolegom, usprawiedliwia się Earnest. To chyba nie do końca kokieteria, bo przejście do elity jest szalenie poważnym wyzwaniem dla większości sportowców. Jednak trzeba pamiętać, że Sacha w 2023 roku wygrała zawody Pucharu Świata w Val di Sole – i to podczas swojego pierwszego przejazdu finałowego w życiu. W tym samym roku zdobyła też brązowy medal na Mistrzostwach Świata, kompletując całkowicie nowozelandzkie podium, a następnie odniosła swoje drugie zwycięstwo w Pucharze Świata w Loudenvielle.
W 2024 roku Earnest, w trykotach Trek Factory Racing, regularnie meldowała się w pierwszej trójce, zajmując miejsca na podium w pięciu zawodach Pucharu Świata oraz na Mistrzostwach Świata. Sezon 2025 to jej pierwszy rok startów w kategorii elity i w Szczyrku jej napięcie jest widoczne.
Dokładnie po drugiej stronie stołu widzę przeciwstawny biegun emocji i samoświadomości. Lachlan Stevens-McNab używa tej oficjalnej formy chyba tylko w raportach startowych i dokumentach. Lachie [ˈlɑːki] wymawia się jak słowo „szczęściarz” – laki, z miękkim „k” i akcentem na pierwszą sylabę.
Wygląda na zawadiakę, nie jest onieśmielony obecnością w elicie najlepszych zjazdowców na Ziemi. On naturalnie do niej przynależy. To nie on zagaduje najlepszych zawodników globu w kolejce do wyciągu, jest zupełnie odwrotnie: podchodzą i rozpoczynają konwersację. I to jest całkiem zrozumiałe. Szampana pił na podium czterokrotnie – jeszcze w zespole Union, czyli zanim Shandro „przetopił” go w zawodnika wielkiego, światowego zespołu gwiazd, czyli Trek Factory Racing.
Kiedy w maju ubiegłego roku stawał w bramie startowej szczyrkowskiej Bestyji, czuł się rewelacyjnie. Gładko przeszedł kwalifikacje, bo trasa – ze względu na niezbyt dużą długość i zabawowy charakter – bardzo mu odpowiadała. Do finału podszedł rozluźniony i od pierwszego splitu pokazał, że stać go nie tylko na podium, ale nawet na dominację. Jechał płynnie i lekko, a każda przeszkoda była dla niego okazją do powiększania przewagi nad utytułowanymi rywalami.
I już witał się z gąską…
– Lachie, pytam więc, czy ty masz w Szczyrku jakieś porachunki? Jakie są twoje tegoroczne założenia?
Nie pokazuje tego, ale mam wrażenie, że dotknąłem wrażliwego punktu, bo odpowiada mi krótko i bezceremonialnie:
– „Nie upaść znowu.”
Ale po milisekundach refleksji otwiera się:
– „To było strasznie głupie. Zresztą, właśnie wróciliśmy z track walku i zastanawiałem się nad tym dokładniej. Pamiętam to miejsce, ostatnie metry w finałowym lesie. Driftowałem w takiej sekcji dwóch zakrętów, żeby nie wytracić prędkości i zmieścić się. W drugim odwinąłem trochę za mocno i wyjechałem za wysoko na bandę. Prawdopodobnie wszedłem w tę sekcję za szybko, wiesz, jak to jest w finale – zwłaszcza jak startujesz piąty od końca.”
Nie mam o tym zielonego pojęcia, ale słucham jak urzeczony, a McNab kontynuuje z nieznaczną pauzą:
– „…i nieco odpuściłem koncentrację na to, co jest tu i teraz. Nie uważałem tej sekcji za trudną, myślałem już o kolejnym zakręcie… Podcięło mnie. Jakiś minimalny off camber. Wyleciałem z trasy i tyle. W sumie, to tuż po wyścigu nawet nie bardzo to analizowałem, po prostu poszedłem dalej.”
Fakt – trzy tygodnie później, na kolejnej edycji pucharu w Leogangu, już pił szampana. Wynik ten poprawił jesienią, w dramatycznym wyścigu, na koronnej trasie w Mt. St. Anne, wdzierając się na drugi stopień podium. Respekt w stadzie zjazdowców jest w jego wypadku całkowicie uzasadniony.
Akademia doświadczeń
Rozmawiamy o teamie, a deszcz uparcie tłucze o dach namiotu. To raczej dialog z Shandro, bo „RG” w zasadzie się tylko przysłuchuje, a na zaczepki reaguje czymś w rodzaju: „Panie, ja tu tylko sprzątam”, choć jego obecność jest substancjonalna, o czym za chwilę. Shandro przedstawia sytuację:
„W 2025, tak naprawdę tylko Sacha nie zmieniła barw klubowych. Olie, Lachie, Matt Walker i Chris Hauser są z Union Forged by Steel City Media. I to jest fajne, że inwestycja w Union płynnie przeszła w aktualny skład. I sam ten skład wyraźnie wskazuje na ważność programów z rodzaju development. U nas wszyscy zawodnicy wywodzą się z klas juniorskich budowanych przy naszym wsparciu.”
Dopytuję zatem, czy Union to był rodzaj akademii, w której kształcono młodych do wejścia do kategorii Elite. Shandro płynie trochę w poprzek mojego pytania, odpowiadając:
„Choć może się wydawać, że cały proces kształcenia ma pewien narzucony rytm, w rzeczywistości dopasowujemy to przedsięwzięcie do indywidualnych cech i potrzeb każdego zawodnika. Traktujemy to jako inwestycję w rozwój zespołu, ale muszę przyznać, że to, co dzieje się w tym roku, jest dla nas nowe. Wcześniej mieliśmy czterech wiodących zawodników i to były wybitne indywidualności, z ich własną metodologią treningu, odrębnymi planami na przyszłość, sekretami itd. Dlatego wówczas podział na team gwiazdorski i rozwojowy był niezbędny.”
Na pytanie, czy zmiana struktury Trek Factory Racing miała na celu uczynić z niego miejsce bardziej przyjazne młodym, mentor teamu się otwiera:
„Wiesz co, to jest zespół, ale trzeba pamiętać, że działamy w dyscyplinie bardzo indywidualnej. Każdy ściga się z samym sobą i trasą. Z drugiej strony, po wielu latach pracy w tej dziedzinie wiem, że nie zawsze jest tak, że wszyscy w teamie jadą wyłącznie po swoje. Owszem, z pewnością są aspekty, które kończą się na dyskrecji dotyczącej tego, czym poszczególni zawodnicy się zajmują albo co planują na przyszłość. Ale szczerze mówiąc, jesteśmy zespołem bez wzajemnych tajemnic. Wiem, że teraz zawodnicy wymieniają się sposobami na osiągnięcie sukcesu, cały czas się komunikują, nikt tu niczego nie ukrywa. Tłumaczę im, że jeśli np. Lachie osiągnie sukces jednego weekendu albo Oli czy Matt, to trzeba pamiętać, że kolejny weekend może to odwrócić i lepiej jest być w grupie ze zwycięzcą niż samodzielnie zmagać się z kryzysami. Wzajemna pomoc w obrębie zespołu poprawi sytuację teamu, a to może mieć pozytywny wpływ na jego pozostałych członków. Tak, mamy określoną ilość sportowców w programie, oczywiście, że konkurują ze sobą, ale praca jest pracą i możesz mieć lepszy albo gorszy weekend. Dlatego takie wsparcie ze strony pozostałych członków teamu sprawia, że ciężar rozkłada się na wielu ludzi, a nie na jedyne barki w okolicy. U nas to się bardzo równo rozkłada.”
Kończy wyrafinowany wywód Andrew Shandro.
I ja myślę, że ta wiedza pochodzi z jego całkiem niedawnych doświadczeń. W dyscyplinie, w której wszystko zależy w zasadzie od trzy–czterominutowej koncentracji realizowanej 10 razy w roku, ryzyko porażki jest katastrofalnie wysokie.
Taki na przykład Loris Vergier zdobył tytuł mistrza świata juniorów w Hafjell już w 2014. Od momentu przejścia do elity w 2015 roku Vergier regularnie plasował się w czołówce, ale medal mistrzostw świata wciąż mu umykał. Pechowe czwarte miejsce w Val di Sole (2021), upadek w Les Gets (2022), kolejne podia w Pucharze Świata, ale bez najwyższego – wszystko to budowało obraz zawodnika wiecznie „blisko”, ale nigdy „na szczycie”. Sam przyznawał, że z każdym sezonem coraz trudniej było utrzymać wiarę we własne zwycięstwo:
„Młodsi są szybsi, a margines błędu właściwie nie istnieje.” – mówił w wywiadach.
Dopiero w ubiegłym roku, podczas Mistrzostw Świata UCI 2024 w Pal Arinsal (Andora), reprezentując Trek Factory Racing, Loris wreszcie stanął na najwyższym stopniu podium, sięgając po upragnioną tęczową koszulkę. Było to dla niego coś więcej niż zwycięstwo – domknięcie wieloletniego rozdziału i potwierdzenie, że nawet najdłuższa droga może zakończyć się sukcesem, jeśli ma się wsparcie i okazję do ciągłego rozwoju.
Taki scenariusz co i rusz powtarza się w życiorysach słynnych zjazdowców. Żeby nie szukać za daleko, Lachie rozpoczął swoją przygodę z kolarstwem od BMX, zdobywając tytuły mistrza świata w młodszych kategoriach wiekowych. Jego przejście do downhillu nastąpiło w wieku 14 lat, a już jako 16-latek ścigał się w Europie jako prywatny zawodnik. Wyglądało to bardzo błyskotliwie, jednak dopiero w latach 2021–2024, kiedy był związany z zespołem The Union, wrócił do formy po kontuzjach i zaprezentował rozwój.
Sport dla młodych indywidualistów
Aktualnie średnia wieku w Trek Factory Racing to zaledwie 20 lat, a rozpiętość wieku jest bardzo mała. Tylko Matt i Lachie mają powyżej 21 lat, a najmłodsza Ella Svegby — mająca 18 lat. Jestem ciekawy, czy połączenie zawodników z tak ciasnej grupy wiekowej daje przewagi. Czy mają wzorce do naśladowania, do czerpania informacji i czy korzystają na wymianie doświadczeń?
Sportowy szef zespołu odpowiada, że taki młody zespół jest optymalny przy zmienionym regulaminie startów, przepisach związanych choćby z brakiem zabezpieczonych miejsc w finałach dla utytułowanych zawodników. No i znacznym zwiększeniu kosztów związanych z udziałem teamu w Pucharach Świata. Rozwój młodych zawodników to kwestia niezbędna, a Shandro podawał mi na potwierdzenie tej tezy wystarczająco dużo przykładów. Utrzymywanie osobnego teamu devo z osobnym zespołem pomocniczym i opłatami też jest nierozsądne.
„W ten weekend” — mówi Andrew Shandro — „jest u nas nieco inaczej. Ella nie startuje i izolujemy ją przed innymi członkami zespołu, żeby się nie pozarażali. Chris jest oczywiście z nami, ale dzięki aktualnej strukturze, w normalny weekend wszyscy byliby tutaj razem i dysponowali całym zapleczem, mechanikiem Codym do obsługi sprzętu i resztą cyrku, który dla nich szykujemy.”
Czy wymiana informacji działa? Pytam o to Lachiego, ale zanim zdąży schwycić piłkę i odpowiedzieć spod kaptura, Olie Davis wrzuca:
„O tak, Lachie jest otwarty, zresztą wszyscy dzielimy się linią. Właśnie wróciliśmy z trackwalka, gdzie wspólnie ją omawialiśmy.”
Lachie wreszcie schwycił porządnie duże rude jajko dodo i droczy się, mówiąc:
„No zobaczymy, jak będzie, jutro pierwsze treningi.” Mruga okiem, a wszyscy wybuchają śmiechem jak w podstawówce.
Wracam do rozmowy z Shandro, mówiąc, że pojawiło się stwierdzenie, że ten nowy zespół jest bardzo „teamy” (slangowo bardzo zgrany zespół), nawet jeśli poszczególni zawodnicy nie są w dokładnie tym samym wieku, to zdecydowanie należą do jednego pokolenia, zatem jak to widzisz?
Potakuje tylko i odpowiada:
„Są na to bezpośrednie dowody. Lachie i Olie to dwóch najlepszych przyjaciół i łączy ich nie tylko przynależność klubowa. W wolnym czasie wspólnie bawią się i podróżują. Nie ma tu orłów czy gołębi i jeśli ktoś pociągnie dobre wyniki w jednym tygodniu, tylko zainspiruje pozostałych. Faktycznie Matt jest najstarszy, ale różnica pięciu lat nie stanowi u nas różnicy. Należy jednak wspomnieć jego ogromne doświadczenie racingowe. Zwycięstwo w Pucharze Świata, zwłaszcza w lockdownie, to gigantyczne osiągnięcie. Ma się czym dzielić, a w tym sporcie jest od zawsze. Zresztą jego doświadczenie życiowe jest też ogromne, więc mimo małej różnicy wieku potrafi wesprzeć nieco młodszych kolegów i koleżanki.”
Zgadza się. Matt Walker spędził w Madison Saracen Factory Team bardzo dużo czasu i kiedy był na fazie wstępującej do szczytu Elity, nadszedł Covid, a on, wbrew wszystkim przeciwnościom, wygrał klasyfikację Pucharu Świata w 2020 r. Niestety, tuż po tym Madison Saracen Factory Team dość drastycznie zamknął podwoje, zostawiając zawodników na lodzie.
Shandro twierdzi, że po kilku latach bez sponsora wejście do Trek Factory Racing jest dla Walkera nowym otwarciem, świeżym wejściem, odnowieniem energii.
„Wraz z Lachie, Olim i Chrisem są bardzo głodni sukcesów.”
Nowe zasady
W sezonie 2025 Puchar Świata w zjeździe przechodzi spore zmiany w systemie kwalifikacji do finałów. Zamiast jednej rundy eliminacyjnej wprowadzono dwustopniowy model: w Q1 awans do finału uzyskuje 20 najlepszych mężczyzn i 10 kobiet. Ci, którzy się nie zmieszczą, mają jeszcze szansę w Q2, skąd awansuje dodatkowo 10 mężczyzn i 5 kobiet. Łącznie w finałach startuje więc 30 mężczyzn i 15 kobiet.
Niedzielne finały są krótkie i dobrze dopasowane do ciasnej ramówki programów telewizyjnych Warnera. Zrezygnowano z kontrowersyjnego statusu „protected”, który przez lata pozwalał czołowym zawodnikom startować w finałach niezależnie od wyniku kwalifikacji. Chronieni byli m.in. zawodnicy z czołówki poprzedniego sezonu (top 10 mężczyzn, top 5 kobiet) oraz liderzy aktualnego rankingu — łącznie do 20 mężczyzn i 10 kobiet.
W 2025 roku każdy zawodnik, niezależnie od pozycji w rankingu, musi teraz wywalczyć miejsce w finale. Czy zmiany zwiększą przejrzystość i postawią większy nacisk na bieżącą formę zawodników — mniej kalkulacji, więcej ścigania — zobaczymy po kilku edycjach Pucharów.
A Shandro podsumowuje to tak:
„Będzie intensywnie i interesująco.” I dodaje:
„W pełnej szczerości powiem, że było zbyt wielu zawodników, a zawody ciągnęły się jak guma. W ten weekend pojawiło się w Szczyrku 110, a poprzednio było i po 150. W mojej ocenie Puchar Świata ma być imprezą dla wyselekcjonowanych sportowców — najlepszych z najlepszych. Niższe serie wyścigów, i w Europie, i w USA nabierają rozpędu, i dla młodszych zawodników oraz zawodników Elity, którzy dobijają się do najwyższych pozycji, są szansą, żeby przy mniejszym ciśnieniu i budżetach wykazać się przed publicznością i skautami. Myślę, że to dobrze dla sportu.”
RG z rozbawieniem wtrąca, że zmiany regulaminów dotknęły nawet takich spraw, jak kolorystyka zestawów ubioru.
„Kiedyś panowała pewna dowolność i ubarwienie zmieniało się wraz z nastrojem czy innymi potrzebami marki. Dziś to ujednolicono i przewidziano jeden wzór na cały sezon, żeby fanom ułatwić identyfikację zawodników. Dla większej personalizacji dodajemy indywidualne akcenty na rurkach podsiodłowych wahacza i będzie to się przenosiło na zestawy strojów, indywidualizując je bez przekraczania założeń regulaminowych. Oprócz tego, w tym sezonie przewidujemy cztery różne iteracje kolorystyczne ubiorów dla zawodników i co kilka wyścigów będziemy coś zmieniać. W Andorze, np., pojawi się specjalna wersja, no i oczywiście mamy jeszcze mistrzostwa świata, kiedy to jest czas na szaleństwo pod tym względem.”
Kończy z filuternym uśmiechem „manager logistyki” Trek Factory Racing.
Finał
Niedziela, 18 V 2025, dzień finałów. Kuflonka, restauracja przy górnej stacji wyciągu ośrodka Szczyrkowski. Jestem przemarznięty na kość, pada deszcz, który od czasu do czasu przerywają gwałtowne śnieżyce. W ciągu kilku chwil wszystko robi się białe. Ja też.
Mam dość i kilka minut do startu Elity kobiet, wracam do restauracji, żeby się zagrzać, wypić herbatę, coś przegryźć. Ale przed wyjściem na stanowisko fotografa zamierzam jeszcze wpaść do toalety. Schodzę piętro niżej, otwieram drzwi i… staję oko w oko z Vali Holl na trenażerze. Konfuzja. Czy to wielkopowierzchniowy plakat? A może ekran wyświetlający film reklamowy? Nie.
Zawodnicy okupują każdą zadaszoną przestrzeń, żeby zrobić rozgrzewkę przed finałowym przejazdem. Mechanik Vali rozstawił trenażer w przedsionku do toalety. Ona, w słuchawkach na uszach, kręci pedałami i w myślach wizualizuje sobie przejazd.
Idę dalej bo obsługa ośrodka udostępnia zmarzniętym sportowcom każde możliwe pomieszczenie. Na drzwiach widzę napis: „Magazyn jaj”. Przed nim Lachie ze swoim mechanikiem dynamicznie naciągają gumy, żonglują kolorowymi piłeczkami. Niezłe jaja.
Olie Davies właśnie zsiadł z trenażera i usiadł pod ścianą. Odpływa w koncentrację tak głęboką, że niemal widzę każdy kolejny zakręt i skok, który się przed nim otwiera. Staram się być prawie przeźroczysty, praktycznie nie oddycham, żeby niczego nie zaburzyć, aż tu nagle wpada, cały na biało (od śniegu;), magazynier z szefem kuchni, obładowani jakimiś pudłami.
Otrzepują buty, tupiąc, i głośno przeklinają wstrętną pogodę. Widząc, co się dzieje, cichną i wchodzą w głąb pomieszczeń na paluszkach, komicznie ściszając głosy. Olie, siedząc pod ścianą, jak gdyby nigdy nic, cały czas jedzie w dół.
Rozwój produktu
Ryan Gaul, określany skrótem „RG”, w Trek Factory Racing pełni rolę menedżera zespołu, współpracując ściśle z Shandro w zarządzaniu drużyną i wspieraniu zawodników. Cichy jak woda, która brzegi rwie. Wreszcie coś do mnie mówi:
„Jestem managerem logistyki, zajmuję się też brandingiem, dbam o to, żeby wszyscy członkowie teamu, rozsiani po całym globie, mieli wszystko, czego w danym momencie potrzebują. Na mnie spoczywa jednak zajęcie się całym wyposażeniem. Zarządzam wszystkimi kontraktami z naszymi partnerami: 100%, Cush Core, Crank Bros, SRAM Rock Shox — wszystkim, na czym jeżdżą i w co są ubrani zawodnicy, oraz wszystkim, czego potrzebują nasi mechanicy. No i jeszcze kwestia raportowania bezpośrednio do Treka, co dzieje się w zespole, oraz wymiana informacji z naszym zespołem inżynierów.”
— Czy w zakresie twoich obowiązków jest też rozwój produktu? — pytam. Skromy do kości RG odpowiada:
„Nie jestem inżynierem, ale faktycznie wszystko, cały feedback na temat sprzętu, który wraca do mnie od zawodników naszego zespołu i nie tylko, bo także innych atletów obsługujemy, przechodzi przez moje ręce.”
„Ale muszę powiedzieć…” — wtrąca się ekspansywny Shandro — „że choć najnowszy model bardzo silnie przypomina aktualną wersję Session, prototyp pozwala całkowicie zmienić sposób, w jaki zachowuje się w czasie jazdy. Umożliwia zawodnikom bardzo zaawansowaną personalizację. Kontakt RG z inżynierami produktu jest w tym względzie absolutnie nie do przecenienia. To Ryan komunikuje te potrzeby.”
RG podejmuje piłeczkę i cyzelując, podaje następujące informacje:
„Obecnie zespół fabryczny dysponuje rowerami przeznaczonymi dla czterech zawodników, a projektanci, na bazie informacji zwrotnej, pracują nad seryjnymi rowerami z przyszłości. Jednocześnie Trek wykazuje niezwykłe zaufanie, przedstawiając nam do jazd sprzęt prototypowy, który może, ale wcale nie musi wejść do produkcji seryjnej.”
Shandro potakuje i dosłownie nie może się powstrzymać, mówiąc:
„I pytałeś wcześniej o to, jak zmienił się sport od moich czasów. Mogę śmiało powiedzieć, że właśnie takie działania całkowicie odróżniają moje czasy od obecnych. Jeśli zawodnicy oczekują szczególnych cech, zespół inżyniersko-konstrukcyjny je dostarcza.”
RG kontynuuje, ale widać, że jest nie tylko przygotowany na wtręty przyjaciela, ale i przyzwyczajony do takiego rozkładu akcentów. Mówi:
„Zbieramy informacje od 2021 roku, kiedy pojawił się nowy Session, ale mogę powiedzieć, że choć na zewnątrz rowery seryjne i używane przez nas prototypy trudno rozróżnić, to choćby pod względem adiustacji działania zmiany są miażdżące. Główny ciężar zmian polega na tylu ramy i możliwościach wahacza. Bawimy się między innymi długością wahacza, położeniem Idlera (kółko przekazujące łańcuch z suportu na kasetę). Odbierałem te rowery w naszej amerykańskiej siedzibie bezpośrednio z działu rozwoju produktu. Wszystko made in USA.
Mając do dyspozycji zwielokrotnione możliwości mocowania osi obrotu, spośród których możemy wybierać, zawodnik może też zdecydować o stopniu narastania twardości w trakcie ugięcia i w ogóle całej kinematyce. Wszystkie części możemy zestawiać w taki sposób, żeby rowery działały całkowicie różnie. Dopasowanie dotyczy kwestii związanych z preferencjami poszczególnych zawodników i wymaganiami tras zawodów. Rowery Oliego i Lachiego działają diametralnie różnie.”
Samotność zjazdowca
Zastanawiam się, czy zawodnicy zdają sobie sprawę z prędkości jazdy i jak w trakcie wyścigu oceniają własne tempo oraz pozycję względem innych zawodników?
Lachie nie ma wątpliwości:
„Nie, nie w trakcie jazdy. Czasami wpadasz na metę i jesteś bardzo zaskoczony dobrym wynikiem. Czasami wydaje ci się, że pędzisz jak szalony, a na mecie czeka cię rozczarowanie czasem przejazdu. To czasami jest też kwestia samopoczucia i wcześniejszych treningów — jest tak dużo zmiennych, że trudno to doprawdy uchwycić.”
A Sacha? Szukam odpowiedzi u młodszych stażem zawodników.
„No, to jest szalenie trudne zagadnienie. Tak, w ubiegłym roku byłam szybsza, ale w czasie jazdy nie ma żadnych wskaźników — kibice widzą wyniki cząstkowe, a do nas nic nie dociera. Ważniejsza wydaje mi się powtarzalność i ja w ubiegłym roku ją osiągnęłam. Na tej podstawie oceniałam, gdzie w porządku listy wyników mogę się mniej więcej znajdować.
Ale wydaje mi się, że czasami takie intuicje zawodzą, i to zarówno w stronę lepszych, jak i gorszych wyników. W tym sezonie chciałbym zwiększyć powtarzalność wbijania się do pierwszej dziesiątki. Ale to już Elita i nie będzie łatwo” — mówi w bardzo dojrzały sposób Earnest.
Zawodnicy DH nie widzą przez ramię jadących protagonistów, nie mają na wyświetlaczu czasów cząstkowych, ba, nawet wskazań stopera nie mogliby dostrzec. Co więcej, niejednokrotnie każdy przejazd odbywa się w zupełnie innych warunkach, więc ocena własnej pozycji względem rywali, niezbędna do wykrzesania z siebie jeszcze więcej, jest praktycznie niemożliwa.
Trudnością w DH jest niepewność własnej dyspozycji na tle innych startujących. Pewne odcinki są porównywalne, ale koniec końców cały przejazd jest niemożliwy do oceny w trakcie i po prostu trzeba cisnąć do oporu. Zjazdowcy muszą wypracowywać instynkt, który pozwala im ocenić, gdzie jest punkt, w którym warto — albo nawet trzeba — podjąć ryzyko, żeby wygrać i jednocześnie nie przesadzić, kończąc kraksą.
Po majowej edycji Pucharu Świata, wprost ze Szczyrku, ciężarówka Trek Racing Team ruszyła w stronę Francji. W Loudenvielle , na przełomie maja i czerwca 2025 r., zespół zmagał się z przeciwnościami i znowu stanęło na tym, co mówi Shandro: zespół jest zespołem. Choć najbardziej obiecujący zawodnicy nie weszli do finałów, Trek Factory Racing skorzystał. Sacha Earnest w swoim pierwszym finale Elity zajęła 10. miejsce! Chris Hauser, mimo szalonych kwalifikacji i totalnego zamieszania na trasie, także zakwalifikował się do finałów Elity po raz pierwszy w swojej karierze i w finałowym przejeździe zajął bardzo satysfakcjonujące 16. miejsce.
Zgadzam się z Shandro: „Będzie intensywnie i interesująco.” Puchar Świata w zjeździe dopiero się przecież zaczyna, w tym roku zaplanowano przecież 10 edycji!
