- Na naszym podwórku
- 2 grudnia, 2021
- Trek
Ewakacje Ministry Jak dzięki rowerowi ze wspomaganiem dotarłam tam, gdzie na pewno bym nie dotarła (a przynajmniej nie podczas tego urlopu!)
Na pewno nie pojechałam na urlop z misją, ażeby teraz przekonać ludzkość do rowerów ze wspomaganiem. Pojechałam wręcz odpocząć od tematów kolarskich. W moim codziennym życiu na rowerze pracuję, na rowerze odpoczywam, na rowerze się „wytapiam” i na rowerze się szwendam, gdy mam na to czas. Tym razem na urlopie nie zamierzałam robić nic kolarskiego.
I do samego końca nie kupowałam biletu lotniczego na bagaż sportowy, aczkolwiek, OCZYWIŚCIE myślałam o tym, że warto może rozejrzeć się za rowerem do wypożyczenia na miejscu (wiecie, Hiszpania to niezłe lody, churrosy, tostady chrupiące na śniadanie i grzeszna dostępność pysznych owoców od ręki – nie chciałam przywieźć do kraju organu ministerialnego o tonę cięższego).
Wiedziałam, że w miejscu, do którego lecę jest sklep Treka i że będzie dobrze, bo jak jest sklep Treka, to jest wielka szansa, że jak zapragnę, to się rower wyczaruje!
Udało się zarezerwować model Trek Powerfly 7, a zatem ebike’a – rower MTB ze wspomaganiem i to był dla mnie ogromny strzał w 10-tkę, bo:
– miało to być dla mnie coś nowego i coś innego niż szosa i klasyczne MTB!
– chciałam móc pojeździć (jeśli już miałam jeździć) w innych miejscach, niż w tych, które znam z pozycji roweru szosowego.
No i nie wiedziałam, że przyjdzie mi się zmierzyć z taką liczbą fałszywych przekonań na temat jazdy rowerem ze wspomaganiem elektrycznym, bowiem reagujący ma moje relacje na Instagramie pisali, że:
– to już źle ze mną, że muszę elektrykiem,
– że elektrykiem to nie sztuka,
– że to rower dla starszych, schorowanych ludzi,
– że to samo jedzie.
No więc 4 x NIE, ale o tym na końcu!
Przyznam, że do jazd nie przygotowywałam się. Zwykle rysuję sobie trasy na Stravie, szukam dróg, a tym razem uznałam, że ponieważ mam rower, który mi „pomoże”, a na pewno wygląda na taki, który wszystko może, po prostu pojadę tam, gdzie mi się wydaje. I ŻE NA PEWNO ZNAJDĘ JAKIEŚ DROGI POD MTB.
Haha, a gu..zik, bo oto co się okazało!
Wymyśliłam sobie, że po prostu pojadę w stronę gór, w stronę dobrze mi znanego z szosy miasteczka Busot (polecam zwiedzić pieszo i wdrapać się na górę z ruinami zamku!) i jak tylko będzie pierwsza okazja, to uciekam w teren.
Haha, a gu..zik!
Otóż sprawa ma się tak (przynajmniej w tych rejonach, dokąd ja chciałam dotrzeć), że wiele dróg, które na nawigacji kusiły, że oto mogę uciec z asfaltu, jest po prostu zagrodzona, zamknięta bramą, brama jest zamknięta na sześć skobli, klucze do kłódek zeżarł ktoś, kto teraz beka tymi kluczami robiąc sztormy na Morzu Śródziemnym. Nie mamy pańskiego przejazdu i co nam pan zrobisz!
I gdy po kilkunastu próbach wjechania w teren (kończących się przymusową zawrotką i aktem obejścia się smakiem) udało mi się znaleźć terenowy dukcik o nawierzchni… no przyznam, że wymagającej 😉
Pewnie gdybym dysponowała klasycznym MTB (napędzanym tylko czworogłowym oraz gluteusem maximusem) to stawiam, że po pół godzinie tej walki z terenem, której doświadczyłam, tego nagłego urywania się tras, wyrastania z ziemi tablic, że oto wkraczam (lepiej, żebym nie) na teren łowiecki i PROHIBIDO i nara, wróciłabym w stronę asfaltu, czując na nim niegodziwość i niestosowność jechania emtebem. Natomiast tu mogłam sobie pozwolić na tę walkę.
I teraz tak:
– nie jest prawdą, że e-bike jeździ sam, a ty tylko sadzasz na nim swój zadek i cześć.
– nie jest (do końca) prawdą, że ty tylko trzymasz kierownicę, wybierasz tryb Turbo i już gnasz przez krzaki jak motocyklem crossowym i nie musisz robić nic.
Może…może można odnieść takie wrażenie na asfalcie. Natomiast w terenie, w TYM terenie, na który dostałam się tego dnia, manewrowanie szarpiącym, dzikim, szalonym e-bike’m i próba nieprzyszlifowania sobą kamieni to była całkiem dobra siłownia. Ale też przyjemność i orzeszki! W wiele miejsc bym się nie ładowała, bo praktycznie od początku witały mnie sztajfą o kilkunastu procentach nachylenia z nawierzchnią z luźnymi kamieniami. Z tym zestawem sprzętu ładowałam się tam z chęcią, ale i tak, przyznam, że się naszarpałam.
Większość trasy terenowej pokonywałam na trybie eMTB, prawie najmocniejszym, lżejszym o tylko poziom od turbo. Gdy napotykałam sztajfy, klikałam przycisk z plusikiem na sterowniku, dokładałam do Turbo i nie było miejsca, w którym musiałam podprowadzać. Miejscami wspomaganie wyrywało mnie z pedałów.
Jedna uwaga – żeby wspomaganie się załączyło i działało, musisz pedałować. To nie jest tak, że powiesz: „jedź, młody padawanie” i młody padawan jedzie. Chyba, że do siebie mówisz. Natomiast nic innego nie napędza e-bike’a jak Twoje kręcenie korbą.
Załączam link do mojej trasy na Stravie oraz poglądowo mapkę z trasą, którą tego dnia zrobiłam. Jak pochylicie się choć na chwilę, żeby przestudiować miejsca, w które próbowałam się dostać, zobaczycie, że w większości kończyło się to… końcem drogi albo wejściem na teren łowiecki.
Gdy za którymś razem trafiłam na zagrodzoną kolejną drogę, po walce z wieloma bezdrożami, uznałam, że ja mówię pass. Poszukałam powrotu na asfalt i tymże zamierzałam dotrzeć do miejscowości Aigues, do której prowadzi przepiękny podjazd – znam z jazdy na szosie i kocham go (jako zjazd też go kocham!). Tu na tym podjeździe, wspomogłam się trybem Eco, delikatnego wspomagania, potrzebowałam czuć swój wysiłek, ale jednocześnie nie potrzebowałam się zmaltretować. Wymyśliłam, że w samym Aigues, albo jeszcze przed Aigues wjadę sobie znów w teren, bo pamiętałam, że było wiele takich możliwości i słuchajcie, na co ja natrafiłam!
Ponieważ natknęłam się dokładnie na ten kadr i na pierwszym planie zobaczyłam palmy, najpierw pomyślałam, że to dawny hotel. I w sumie niewiele się pomyliłam, bo… to kiedyś był hotel!
Najpierw, ponad DWIEŚCIE LAT TEMU był to teren balneario, uzdrowiska. Wokół tego miejsca było wiele zamieszania, bo władze różnych ziem nie mogły się porozumieć, do kogo należy teren – czy jest alikantyjski czy należy do pomysłodawcy Sr Conde de Casa Rojas, który wymyślił, że właśnie tu ludzie będą odpoczywać, reperować zdrowie i – przepraszam za spolszczenie: disfrutać życie.
Po pierwotnej infrastrukturze nie ma dziś śladu, bowiem gdy ustały spory prawne, w 1865 roku zaczęto w tym miejscu budować budynek, którego ruinę widzicie na zdjęciu. Nazywał się Hotel Miramar Estacion de Invierno, który uczynił z miasteczka Aigues resort. Walory uzdrowiskowe podbijał fakt, że budynek wzniesiono w miejscu, w którym płyną wody termalne (Aguas de Busot). Na terenie kompleksu znajdowały się: piekarnia, basen, mleczarnia, kasyno, sale zabaw i dwie kaplice oraz wiele budynków i cała infrastruktura uzdrowiskowa. Zanim wybuchła II wojna światowa, miejsce zdołali odwiedzić hiszpańscy królowie i je na tamten sposób wypromować, a współwłaściciel miejsca zdążył w międzyczasie…przegrać hotel w pokera. Po wybuchu drugiej wojny światowej Miramar stał się szpitalem przeciwgruźliczym, a po wojnie, po ustaniu epidemii gruźlicy szpital opuszczono. Były plany rewitalizacji kompleksu, ale nie wyszły poza papier.
Jak ja się jaram takimi miejscami! Przeczytałam o tym budynku dużo, ale na własnoręczne urbexowanie się nie zdecydowałam, nie chciałam porzucać roweru, no i pietra trochę jednak miałam. „Smaczku”, a raczej antysmaczku dodawał fakt, że wejście na wyższe kondygnacje było niemożliwe, bo lata działalności wandali sprawiły, że z budynku zniknęły także… schody. Oczarowana przyznam jednak, że gdyby nie fakt, że mogłam jeździć tego dnia na elektryku i wpychać się w różne dziwne miejsca i skoro już upierałam się, żeby jeździć terenem, to nie wjechałabym tu, bo do preventorio prowadził już raczej słaby sztrukso-asfalt i szosą bym się tam NA PEWNO nie ładowała.
Na koniec dodam, że wspaniałą jest świadomość, że jest się na urlopie i jest się po całym sezonie pracy na rowerze i jest się już bez formy i ma się do domu 30 parę kilometrów i nie ma się po kilku godzinach przedzierania przez kamienie żadnego flow do energicznego machania nogami, ALE ma się pstryczek na kierownicy, naładowaną baterię i tak, z małym ułatwieniem można wracać na espresso do domu.
Na koniec niepełna specyfikacja modelu, na którym miałam przyjemność jeździć kilka dni:
* Trek Powerfly 7
* rama aluminiowa w rozmiarze S ze zintegrowanym wymiennym akumulatorem
* amortyzator Rock Shox ze sprężyną powietrzną i skokiem 100 mm
* obręcze Bontrager Kovee Tubeless ready
* opony Bontrager XR3 Team Issue 29×2,40
* myk myk czyli sztyca regulowana
* napęd: 1×11 Shimano (jedna tarcza z przodu, 11 z tyłu)
– manetki Shimano SLX M7000
-przerzutka tył Shimano Deore XT M8000
– korba Race Aeffect 15t
– kaseta Shimano SLX M7000 11-46
* silnik Bosh Performance CX
* bateria Power Tube 500Wh
Kity i mity:
Czy ja uważam, że elektrykami powinni jeździć starsi ludzie?
Tak, powinni nimi jeździć starsi ludzie. Ale także młodsi, ci bez zbudowanej kondycji, ci ze zbudowaną kondycją, którzy chcą odpocząć, słabsi technicznie, mocniejsi technicznie, kobiety, mężczyźni. Powinni na e-bike’a wsiąść ci, którzy nie dowierzają. Którzy mówią, że to nie rower, że to już przegięcie. To nie jest przegięcie. To po prostu otwiera wiele możliwości. Otworzyło też wiele możliwości mi, a ja do wieku emerytalnego jeszcze chwilę mam. Dzięki niemu mogłam pojechać tam, gdzie na urlopie nie miałabym siły „orać” klasycznym rowerem.
Czy ten rower sam jedzie?
Jak powiesz „hokus pokus”, to może pojedzie. Potrzebujesz do tego bardzo dużo wiary. A serio, to nie. Musisz kręcić korbą. Tak, kiedy to robisz załącza się wspomaganie, ale…kiedy przestajesz pedałować, przestaje działać wspomaganie.
Bardzo miłym jest, że wspomaganie włącza się od małego ruchu korbą. I w sytuacji, gdy masz dość trudną nawierzchnię, na przykład podjazd z luźnych kamieni, gdzie wiesz, że gdy będziesz ruszać, to koło ci zabuksuje i odjechanie z miejsca ruszenia będzie wymagało siły, sprytu i techniki, tu możesz się wspomóc. W tym wszystkim nie ma nic złego, jest samo dobro!
P.S. Smaczne jest jechanie rowerem po plaży! Włącz swoje Turbo i spróbuj!
Jeśli chcesz sprawdzić, jak się jeździ rowerem ze wspomaganiem, dowiedz się, czy właściwy dla Twojego miejsca zamieszkania dealer Treka nie organizuje dni testowych!
PO-LE-CAM!
Tekst: Ewa „Ministra Kolarstwa” Kołodziej
About the Author: Trek
Nasza misja: tworzymy tylko produkty, które kochamy, oferujemy wyśmienitą obsługę oraz gościnność i zmieniamy świat na lepszy namawiając ludzi na przesiadkę na rower.