RAAM – wziąć byka za rogi cz. 2 Po przejechaniu Kolorado, jednego z piękniejszych stanów na trasie wyścigu, dostałem wiadomość z kraju , że "prawdopodobnie pokonałem najwięcej kilometrów (1723km) w 3 doby w historii Polski !".

RAAM – wziąć byka za rogi cz. 2 Po przejechaniu Kolorado, jednego z piękniejszych stanów na trasie wyścigu, dostałem wiadomość z kraju , że "prawdopodobnie pokonałem najwięcej kilometrów (1723km) w 3 doby w historii Polski !".

KANSAS- MISSOURI- ILLINOIS- INDIANA

To właśnie wtedy, po otrzymaniu tego esemesa, wjeżdżając do Kansas uwierzyłem, że mogę osiągnąć na prawdę dobry wynik.

Kansas to obszar z którego Amerykanie śmieją się, że jest najnudniejszym ze stanów a głównie dlatego, że jest „płaski bardziej niż naleśnik”. To znowu oznaczało, że przede mną długie nudne 100km prostej. To potrafi narobić bałaganu w głowie. Jedziesz przed siebie długą po horyzont prostą, nic się nie dzieje, w kółko ten sam krajobraz. Kansas, z racji tego „naleśnikowego” krajobrazu jak magnez przyciąga do siebie tornada. W regulaminie RAAM dostaliśmy specjalne wytyczne,  jak zachować się w razie takiej ewentualności. „Atrakcja” ta nas nie ominęła i pojawiła się na swoim placu zabaw podczas trzeciego dnia trwania wyścigu. To było czuć, z daleka było widać, że coś wisi w powietrzu. W jednej chwili zrobiło ciemno, wiatr był tak silny (140km/h), że musieliśmy zaparkować kampera między dwoma budynkami, w nadzieji, że nam go nie przewróci. Niebo było bezlitosne, lało się z niego jak z wiadra. Raz deszcz, raz grad. Nudny do tej pory krajobraz przecinały co chwila burzowe błyskawice.

W całym mieście wyły alarmy, nasze telefony co chwila brzęczały budzone rządowymi komunikatami bezpieczeństwa. Policja ewakuowała mieszkańców z zagrożonych rejonów miasta do schronu w pobliskim szpitalu.

A ja? Ja znowu miałem pecha. Musiałem obowiązkowo zatrzymać się na ponad dwie godziny. Na „przeczekanie”. Gdy tylko dostałem zielone światło od organizatorów pozwalające kontynuować wyścig, mimo intensywnego deszczu natychmiast ruszyłem dalej.

ATMOSFERA WYŚCIGU

Podczas wyścigu zwłaszcza w pierwszych dniach na trasie mijaliśmy ekipy i zawodników z rożnych krajów, co bardzo mile wspominam. Na przykład wymianę zdań z Kabirem z Indii, B.J Almberg z Usa czy z Yusuke z Japonii. Dogadywaliśmy się za pomocą technologii. Pisałem w telefonie zdania po polsku, potem tłumaczyłem na japoński i ekran telefonu pokazywałem Yusuke. Pomoc tłumacza w telefonie w takich momentach była nieoceniona. Z Yusuke z resztą miałem zabawną sytuację. Około 5 nad ranem, gdy go mijałem, zauważyłem, że ma na rękach letnie rękawiczki, a to był dość chłodny poranek. Zadzwoniłem wtedy do mojego teamu i poprosiłem, żeby podjechali do niego z nową para zimowych rękawiczek. Gdy mój team dojechał do Japończyków, ci zdziwili się i grzecznie podziękowali mówiąc, że Yusuke ma takiego stajla.

1/2
2/2

MIZERNOŚĆ MISSOURI

Stan Missouri i droga przed Jefferson będzie mi się kojarzyć  z fatalnej jakości drogami. Oprócz kiepskiej nawierzchni, na poboczu, którym większość czasu musieliśmy się poruszać, można było znaleźć dosłownie wszystko. Od rozszarpanych opon przez części samochodowe, śmieci, żwir do (dla mnie największy koszmar) rozjechanych, rozkładających się zwierząt m.in. dużych żółwi, pancerników, saren, oposów… Ciepły, słodkawy odór padliny był strasznie uciążliwy.  Poziom dyskomfortu podnosiły bardzo niebezpieczne i ruchliwe odcinki drogi, gdzie ciężarówki i inne samochody pędziły z ogromnym hukiem i bez oglądania się na nas – rowerzystów. Całe szczęście już wcześniej zmieniłem rower na bardziej komfortowy. Trek Domane zastąpił moją czarną Madone. Przy tak kiepskiej nawierzchni zmiana ta, była strzałem w dziesiątkę. Na granicy Missouri i Illinois, nad rzeką Mississippi postanowiliśmy zrobić kolejną przerwę. Po krótkiej regeneracji ruszyliśmy w kierunku Indiany…

INDIANA – OHIO  – WEST  WIRGINIA – PENSYLWANIA – MARYLAND

Po krótkiej regeneracji nad rzeką Mississippi ruszyliśmy w kierunku stanu Indiana. Żeby walczyć o najwyższe lokaty i wogóle myśleć o podium, musiałem minimalizować czas na odpoczynek. Zmęczenie w skutek niedospania i intensywnego wysiłku było jednak coraz bardziej odczuwalne. W nogach miałem już ponad 3500 km. Zacząłem mieć halucynacje, widziałem żywe węże na drodze, które w rzeczywistości były łączeniami popękanych dróg. Jadąc zdawało mi się też, że na poboczach stoją machający do mnie ludzie, którym także odmachiwałem, a były to poprostu skrzynki na listy. Istne szałeństwo.

Meta była coraz bliżej, ale żeby do niej dotrzeć musiałem pokonać jeszcze bardzo wymagajace Apallachy, które rysowały się przede mną. Wiele osób ostrzegało mnie, że będzie to prawdziwa rzeźnia! Faktycznie, ta końcówka była mordercza. Podjazdy, całe mnóstwo stromych, brutalnych podjazdów na dobitkę. Dziewiątego dnia, podczas intensywnych opadów deszczu w West Virginia prułem dalej do przodu. Walka o podium wchodziła w decydującą fazę.

Około 100 km przed metą w ostatniej chwili ominąłem rozwalony stelaż krzesła, leżący na drodze. Niestety nie udało się to samochodowi technicznemu, który jechał bezposrednio za mną, w wyniku czego przebiliśmy oponę. Musieliśmy co chwilę zatrzymywać się, aby dopompowywać uszkodzone koło.

W końcu, po przejściach i pod osłoną nocy udało sie dotrzeć do mety z czasem 10 dni i 3 godzin! Radość była przeogromna i nie mogłem uwierzyć, co ten wynik oznaczał – można powiedzieć, że rozbiłem bank.  Zdobyłem:

  • 1 miejsce w kategorii do 50-ciu lat
  • 2 miejsce w klasyfikacji generalnej
  • tytuł najszybszego mężczyzny
  • tytuł „Króla Prerii”, czyli nagroda za najszybsze przejechanie płaskich sekcji wyścigu
  • oraz tytuł najlepszego debiutanta roku Rookie of The Year.

Jeśli miałbym podsumować ten wyścig jednym zdaniem, to powiedziałbym, że to było prawdziwe PIEKŁO, które wydobyło ze mnie wszystko co najlepsze! Pierwszy raz w życiu miałem możliwość sprawdzić się w tak ekstremalnym wyścigu. Presja czasu, presja zawodników, presja wyniku. Mimo, że byłem do tego wyścigu bardzo dobrze przygotowany fizycznie i miałem zapewniony super sprzęt, było to 10 dni praktycznie non stop mega wysiłku na granicy wytrzymałości. 10 dni walki w bólu i cierpieniu!

Ale…Czy zrobiłbym to jeszcze raz? Bez zastanowienia, zdecydowanie TAK‼️

PODSUMOWANIE

 

To był niesamowity wyścig z mnóstwem zwrotów akcji i ogromną dynamiką. Nowe znajomości, wszystkie te przeżycia i doświadczenia na zawsze pozostaną w mojej pamięci! Razem z moim Teamem wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Była to dla nas wspaniała, bardzo wartościowa lekcja na przyszłość. Teraz wiem, jak wiele rzeczy mógłbym poprawić, żeby osiągnąć jeszcze lepszy czas. Pamietam, że na mecie pomimo ogromnego zmęczenia krzyknąłem – „See U next year! ” Kto wie…

Z całą pewnością ogromną wartością dodaną po Race Across America są nowe perspektywy, o których wcześniej pewnie nawet bym nie marzył. Po powrocie z USA, już po wylądowaniu na lotnisku w Warszawie jeden z pierwszych sms jakie odczytałem był z Japonii:

„Hello. How are you? Your run was perfect. I’m interested, so I’ll follow the trend in the future. We will tell you about the longest distance event held in Japan….”

24 października poleciałem do Japonii na Japanese Odyssea o czym opowiem już wkrótce!

 

 

About the Author: Trek

Nasza misja: tworzymy tylko produkty, które kochamy, oferujemy wyśmienitą obsługę oraz gościnność i zmieniamy świat na lepszy namawiając ludzi na przesiadkę na rower.