Wiatr w żagle Dylematy sportowca starej daty

Wiatr w żagle Dylematy sportowca starej daty

Tekst: Kasia Solus-Miśkowicz

Wiecie ile to już razy było tak, że dostając nowy rower tym samym dostawałam przysłowiowego wiatru w żagle? Powiem Wam, że sporo. Pierwszy raz gdy dostałam nowe rowery, to rok później pojechałam na Igrzyska. W tamtym roku, po tym jak dostałam nowy rower, w trzy miesiące po półtorarocznej przerwie na drugie dziecko i nic nie trenowaniu; stałam się (na chwilę!) prawdziwym sportowcem i po raz kolejny wystartowałam w mistrzostwach Polski w kategorii Elita nie tylko NIE dostając dubla, ale kończąc na silnej szóstej pozycji!

Żonglerka codzienności

 

Życie… ehhh normalnie, życie. Życie matki, żony, osoby pracującej nie wygląda tak fajnie, tak porywająco jak życie sportowca. A ja coś o tym wiem. I o ile gdy miałam jedno dziecko i zajmowałam się nadal profesjonalnie trenowaniem, to poza wieloma momentami rozłąki z dzieckiem i związanych z tym wyrzeczeń było… naprawdę łatwo.

Teraz mam dwójkę dzieci, w różnym wieku, a co za tym idzie ich potrzeby są totalnie różne – szkoła, lekcje, zajęcia pozaszkolne, a na to wszystko drugie dziecko jest na tyle jeszcze małe, że  wciąż chodzę za nim krok w krok, jak cień i mimo iż – co do tego nie mam żadnych wątpliwości – jest to cudowny czas, to niemniej jednak dość zajmujący. W zeszłym roku było łatwiej, bo dziecko raczkowało sobie kontrolowanie, na radarze, a nie biegało jak szalone, przemieszczając się wokół domu w tempie olimpijskim. Nie wiem, czy Wy – Ci co mają dzieci, też macie te ciągłe uczucie, że teraz jest ciężej niż parę lat wcześniej? Aż czasem boję się myśleć o dalszej przyszłości.  I jakby tego było mało, gdzieś zawsze, ze sportowego tła dochodzi do mnie ten paraliżujący każdego sportowca tekst, że „im człowiek starszy, tym wolniej się regeneruje, nie ma już tyle sił i kontuzją się kłania jak dobrze wychowane dziecię”. Możemy się tego wypierać, ale bądźmy ze sobą szczerzy, czujemy te zachodzące zmiany. Pytanie, czy możemy mieć na to jakiś wpływ? Myślę, że jak się człowiek uprze…albo – paradoksalnie, podda.

Nowe…nowe!

 

Postanowienia noworoczne? Nie robiłam. Nie miałam pomysłu mimo, iż w moim przypadku pomysły potrafią się narodzić w głowie w ciągu sekundy, wręcz z powietrza. Jednak postanowienia, obojętnie czy noworoczne czy nie, muszą być w jakiś sposób spełnialne, osiągalne. A o takie mi ostatnio trudno.

Nowy Rower? Mam! Przecudnego Supercalibra i co? Nie jeżdżę za często, bo brak mi czasu, a może celu?

Mam wykupiony abonament na Zwifcie i co? I nic, marnuje się…bo biegam po domu jak z pokrywą po ogień.

I choć codziennie wstaję i cudownie (choć czasem jest męczące) spędzam czas z najmłodszym dzieckiem, to jednak gdzieś tam ciągle czegoś mi brakuje… tego celu, tego pomysłu. Bo za stara jestem na jakieś powroty do zawodowego sportu, choć nie ukrywajmy: cholernie lubię się ścigać i kto wie czy gdzieś nie wystartuje, niesiona na fali błyskawicznej decyzji podejmę rzuconą mi rękawicę współzawodnictwa. Jednak na ten moment, to rodzina jest dla mnie priorytetem i dopóki mała dzidzia nie pójdzie do przedszkola, to mój dzień w pewnym sensie jest dla niej.

Bez prądu

 

Dwa lata temu, po urodzeniu drugiego dziecka pytano mnie, czy nie chciałabym elektryka. NIEEE! Absolutnie nie. Nie było mowy. Gdybym miała elektryczny rower, to pewnie nie byłoby akcji #formazksm, a być może i startu w Mistrzostwach Polski, bo po co by mi była forma skoro mam elektryka? Na dodatek zapewne brzuszek by nie spadł. A tak, pomimo kolejnego już miesiąca na aktywności fizycznej bliskiej zeru nadal wyglądam dobrze. Bo żeby jednak zrobić coś ze sobą, to trzeba naprawdę solidnie się do tego przyłożyć, ale efekty są długofalowe. Tak to widziałam. 

Kasia Solus-Miśkowicz - XCO

O własnych siłach

 

W tym roku kolejny raz dostaje propozycję… Elektryk.Mówią mi: No weź spróbuj, wszyscy sobie chwalą jako właśnie dodatkowy rower, zamiennik, aby jeździć więcej, jako dodatkowy element treningowy, itp.  

Wiecie, ja znam te wszystkie za i przeciw. Ja rozumiem, że elektryki są fajne. Jednak czuję, że to będzie taka zdrada trochę tego co sobą reprezentuję jako stary sportowiec. Dlaczego? Bo ja nie potrzebuje elektryka. Ja uwielbiam się męczyć i jak potrenuję to mam super formę i mnie cieszą takie rzeczy jak np. pokonywanie przełęczy (Stelvio, czy z Granady do Sierra nevada) o własnych siłach, w tlenie. Dla mnie to jest coś! Ta wewnętrzna satysfakcja, zmęczenie i świadomość że zrobiłam to sama o własnych siłach jest dla mnie najważniejszą z nagród. Większość mojego życia jeździłam i trenowałam w konsekwencji czego mam ciągle zdrowie żeby tak jeździć i bardzo mnie to cieszy. 

Wewnętrzne głosy konserwatywnego sportowca

 

Nie każdy ma takie możliwości i taką przeszłość jak ja. Drogi i szlaki są piękne, więc te elektryki pozwalają przeżyć innym ludziom to co my sportowcy, entuzjaści mtb, czy szosy. Te same hormony szczęścia zalewają ludzi jeżdżących po lesie, czy zdobywając szczyty. Ale dlaczego ja miałabym iść na taką “łatwiznę”? “Toż to zdrada siebie i mojego życia” mówi do mnie mój wewnętrzny konserwatywny sportowiec. Ja kocham się męczyć, a jak widzę, że właśnie nie mam sił,to jest to dla mnie cel, wyzwanie, aby to zmienić. Co z tym będzie jak dostanę elektryka? Czy to mi jest potrzebne? Jak już znajduję czas na rower, to jest to idealny czas na to, żeby się trochę “dojechać”, zrobić trening i uzyskać lepszą formę. 

 

Dobra, przyznaję, że jest jeszcze druga strona tej całej elektrycznej sytuacji. Najzwyczajniej boję się, że mi się to spodoba. Mam wielu znajomych jeżdżących na elektrykach i w sumie nie znam ani jednego, który by powiedział że elektryki są ”ble”. Mało tego. Mój kolega, moje “guru” od jazdy w terenie przesiadł się na elektryka zupełnie i już nie używa normalnego górala, bo na ebike-u może jeździć więcej, dalej a i tak – jak to mówi: na koniec końców się na nim urobi, zmęczy. 

Jak starzy Indianie…

 

W środowisku kolarzy,  jak i w mojej głowie pokutuje takie przekonanie – jak u dzikich Indian wzdrygających się przed aparatem fotograficznym w obawie, że skradnie im duszę, że jak już przesiądziesz się na elektryka to już jest koniec, że to dla sportowca degradacja absolutna i dajesz znać konkurentom i światu, że nie dajesz rady, nie jesteś już taki młody i szybki itp…Wiecie jaki to ogromny powód do dumy dla zawodnika, kiedy mijając kogoś (pieszych czy rowerzystów, w terenie czy na szosie) a zdarzało mi się to bardzo często, wołali za mną: “eee, na elektryku to każdy może”!. A ja wtedy z dumą odpowiadałam: “przepraszam bardzo, ale to nie jest elektryk”. Jaka ja z siebie wtedy byłam dumna, tyle mi zostało z tego sportu…i teraz co?! Będę mijać ludzi na elektryku? hmm no na razie to za bardzo mi się nie podoba ten pomysł. Elektryk tak, no ale ludzie kochani, nie dla mnie! Może jednak mi go nie wyślecie?

P.S. 

Wysłali mi go…

Jest piekny i elektrycznie szybki…

i jeździ się na nim bajkowo…

chyba jednak zostanę Krystynką i będę już tylko sobie na nim śmigać…

A może jednak nie zostanę ciocią Krystynką?

Śledźcie nas i sami się przekonajcie 🙂

IG: Trek Bikes Polska

IG: Kasia Solus-Miśkowicz

Fuel EXe – nie ma drugiego takiego roweru

Kiedy atakujemy szlaki i napawamy się naturą, nie chcemy słyszeć niczego oprócz opon toczących się po trasie, wiatru szeleszczącego wśród drzew i okrzyków znajomych. Do tej pory rowery elektryczne i ich wyjące silniki wyrywały nas z tego błogiego stanu. Fuel EXe jest inny. Nie tylko cichszy - po prostu mniej irytujący.
Sprawdź go!

About the Author: Seb Pawłowski

Trzymający w opiece i odpowiedzialny za rynek Polski w Dziale Magii i Marketingu Trek Bikes. Pasjonat dwóch kółek, słowa pisanego, sztuki kulinarnej i dzikich terenów naszej planety.